poniedziałek, 10 marca 2014

Loża - Joanna Oparek



Autor: Joanna Oparek
Tytuł: Loża
liczba stron: 480
oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Świat Książki









         „Lożę” Joanny Oparek znalazłam na stoisku z tanimi książkami w jednym z hipermarketów, przecenianą kilkukrotnie, aż cena faktyczna stanowiła ¼ ceny okładkowej. Po co o tym wspominam? Pojąć nie mogę, dlaczego w czasach, gdy półki w księgarniach zawala literatura niskich lotów w cenie co najmniej PWN-owskiej encyklopedii, całkiem dobrą powieść można dostać za półdarmo, wystawioną na sprzedaż niczym odpad fabryczny.
            W „Loży” przyciąga już okładka – czerwono-czarna z wizerunkiem damskich kończyn wystających zza zwojów materiału, w stylistyce przypominające licznie okupujące miejsca na półkach powieści erotyczne. Wydawca zapowiada opowieść „pełną grozy”, a grozę to ja lubię. Okładka wieszczy też historię o „celebrytach XIX wieku”. Zestawienie XIX wieku z celebrytami brzmi groźnie, może nieco anachronicznie, ale z pewnością intrygująco. Warto sięgnąć po tę pozycję?
            Historia rozpoczyna się od nieprzypadkowego spotkania w podejrzanej spelunie. Dawny kochanek Heleny Modrzejewskiej, Gustaw Zimajer, odkrywa, że jego śladem podąża młody dziennikarz i zaprasza młokosa na kieliszeczek czegoś mocniejszego. Podczas rozmowy kilkukrotnie sugeruje, że jest w posiadaniu interesujących informacji dotyczących Modrzejewskiej i że tak jak dziennikarz potrzebuje jego sensacji, tak on potrzebuje dziennikarskiego wsparcia. Młody żurnalista, pijany jak bela, trafia do domu Zimajera, gdzie poznaje jego młodziutką kochankę, Leę, wierną kopię Heleny z dawnych lat. Przez kolejne dni młodzieniec dochodzi do siebie pod dobrą opieką Gustawa i – zwłaszcza – Lei, a Zimajer snuje swoją opowieść o Helenie i jej konkurentce, Sarze Bernhardt, o sławach końca XIX wieku, o wzrastającej potędze loży masońskiej i o nowoczesnych odkryciach psychiatrii, które mogą mieć niebanalny wpływ na losy teatru na przełomie wieków.
            Sednem opowieści ma być niebezpieczeństwo, grożące zarówno Helenie, jak i jej wielkiej rywalce. Jednak podlana obficie alkoholem, historia snuta przez Zimajera staje się splotem niezależnych od siebie wątków, mieszanką prawdy, fikcji i marzeń, delirycznym bełkotem splecionym nieodwracalnie z naukowymi i quasinaukowymi teoriami. Wszystko to w otoczeniu ciemnego, ponurego mieszkania z plakatami przedstawiającymi Modrzejewską na ścianach i z tajemniczą Leą, która w historii odgrywa większą rolę niż sądzi sam Zimajer.
            Z ciekawości przejrzałam opinie o książce na portalu lubimyczytac.pl i z zaskoczeniem odkryłam dużą falę negatywnych odczuć. Najczęstszy zarzut? Niezrozumiały język i kompletny brak zapowiadanej grozy.
            Zacznijmy od grozy. Jeżeli ktoś spodziewał się opisów satanistycznych obrzędów, odsyłam do „Hotelu Transylvania” Chelsea Quinn Yarbro. Jeżeli komuś brak mrocznych postaci i krwawych mordów, na pewno z pomocą pospieszą autorzy thrillerów oraz horrorów. Groza w powieści Joanny Oparek ma zupełnie inny charakter. Jest to suspens najczystszego rodzaju, wieczne napięcie towarzyszące bohaterom, a wraz z nimi i czytelnikowi. Nie wiadomo, co jest prawdziwe, co stworzyła wyobraźnia Zimajera, komu wierzyć, a kto łże nam – czytelnikom – w żywe oczy. To nie groza czarnego kryminału, lecz groza właściwa utworom Dostojewskiego czy „Cmentarzowi w Pradze” Eco. Świat przedstawiony pełen jest mroku i zapachu stęchlizny, a Zimajer jako narrator wiedzie nas przez ciasne wnętrza, podejrzane speluny i zaułki, w które lepiej nie zapuszczać się ciemną nocą. Utwór przesyca atmosfera rozkładu i dekadenckiego pesymizmu. Bohaterowie nie wierzą w przyszłość teatru, sztuki, a nawet dobra. Zimajer z chęcią podsyca spiskowe nastroje, choć z jego historii nie wybija się wątek, który jednoznacznie świadczyłby o niebezpieczeństwie rzekomo grożącym Helenie.
            Język powieści jest specyficzny. Z początku zachwyca, z czasem może męczyć. Moim zdaniem największa jego wada to przekombinowanie. Jestem w stanie uwierzyć, że Zimajer sili się na kunszt wypowiedzi, który kontrastuje z chaosem wywołanym alkoholem, ale uparcie stosowana przez autorkę inwersja stylistyczna w końcu naprawdę zaczyna nużyć. Czy to próba stworzenia idiolektu narratora, czy może wiara, że w XIX wieku tak właśnie się mówiło – nie mnie osądzać. Wiem, że to znaczny zarzut, który jednakże pozostaje jedynym. Biorąc pod uwagę poziom językowy większości wydawanych obecnie powieści, Oparek ma naprawdę znakomity styl: wartki, charakterystyczny, wiarygodny. „Loża” została napisana dobrym językiem, który świadczy o wykształceniu autorki i o jej szacunku dla czytelnika. Gdyby nie te nieszczęsne inwersje, śmiało mogłabym powiedzieć, że to najlepiej napisana polska powieść, jaką czytałam w ostatnim czasie.
            Fabuła powieści z początku mnie rozczarowała. Spodziewałam się morderstw, pościgów, wyuzdanej erotyki czy innych atrakcji dla masowego czytelnika. Zapowiadał to nawet sam narrator! Tymczasem de facto otrzymałam studium pogłębiającego się szaleństwa i choroby psychicznej, a lwia część utworu rozgrywa się wyłącznie w głowie Zimajera… a może nawet nie jego, ale tego już dowiecie się, sięgając po „Lożę”. Jednak po kilku dniach, kiedy do książki podeszłam na chłodno, odkryłam, że w tym kryje się cały urok powieści. Stałam się ofiarą intrygi bohatera, oczekując gwałtownych zwrotów akcji i wierząc w nieistniejący spisek. Stałam się też ofiarą opisu na okładce, który z powieścią niewiele ma wspólnego. „Loża” nie jest literaturą obyczajową, powieścią grozy ani misternie splecionym kryminałem. To znakomita powieść psychologiczna, która maskuje się pod płaszczykiem literatury masowej. Czyżby więc głosy krytyki były tak naprawdę głosami rozczarowanych czytelników, którzy spodziewali się czegoś innego?
            Uważam, że „Lożę” warto przeczytać. Dla specyficznego stylu Oparek i dla znakomicie opisanego świata dekadenckiego teatru. Jeżeli podobały się Wam ostatnie powieści Eco, nie powinniście się rozczarować naszą rodzimą wersją „Cmentarza w Pradze”. Nie jest to powieść łatwa ani czytadło na chłodny wieczór, ale warto spędzić nad nią trochę czasu i rozsmakować się w upadku świata, którego ramy wyznacza opadająca kurtyna.

Ocena: 7/10

środa, 19 lutego 2014

Mieszanka Olimpijska (6): Ten największy

Fińska klątwa

Szykuje się nowa wojna zimowa. Rosjanie dwa razy dziś byli w czarnej rozpaczy z winy Finów. Najpierw zawinił Sami Jauhojaervi w sprincie drużynowym. Ostatnia zmiana, sprinterski finisz o medale - kandydatów do złota trzech: Fin, Niemiec i Rosjanin. Nikita Kriukow ma parę w nogach i wydaje się, że jest absolutnie nie do ugryzienia, ktokolwiek by go nie gryzł. Srebro? Pewnie dla Fina, bo Niemiec Tscharnke znowu wyprztykał się z energii i biegnie na prostych nogach. Wtem Jauhojaervi zajeżdża Tscharnkemu drogę, Niemiec się przewraca, Kriukow potyka się o leżącego Niemca... Nikita Kriukow dwoi się i troi, ale Fina już nie dogania. Złoto dla Finlandii, wściekłość dla Rosji, protesty dla Niemców i fuksiarski brąz dla Szwecji. Przy okazji protestów rośnie nadzieja na medal dla czwartych Norwegów, którzy w przypadku wykluczenia Finów jeszcze większym fuksem wdarliby się na podium. Protest odrzucony, złoto utrzymane.
Drugi raz wojna fińsko-rosyjska zdarzyła się w hokeju, chociaż w tym wypadku był to raczej typowy Blitzkrieg. Gospodarze na kolanach, szukają winnych, zwalniają trenera... a Finowie szykują się do kolejnej wojny - tym razem ze Szwecją. Jakoś tak rodzinnie zrobiło się na tym turnieju hokejowym. 

Fuks

Emilowi Joenssonowi jeszcze przed zakończeniem igrzysk oficjalnie nadaję tytuł Fuksiarza Olimpiady. Dzisiaj wraz z Teodorem Pettersonem wyrwali pewny, wydawałoby się, brąz Niemcom po tym, jak Tscharnke poległ dosłownie na ostatniej prostej. Ale przecież Joensson ma na koncie jeszcze jeden fuksiarski medal. W ubiegłym tygodniu w sprincie tym razem indywidualnym była bliźniaczo podobna sytuacja. Chory Joensson w finale wyglądał jak śmierć na chorągwi, wlókł się daleko za resztą stawki... i było to jego błogosławieństwem. Oto bowiem połowa składu finału przewróciła się na zakręcie, a Szwed swoim spacerowym tempem człowieka umierającego przeszedł obok i spokojnie przespacerował się do mety na pewnej trzeciej pozycji.  Inna sprawa, że potem go zdrapywali z podłoża i wsadzali na podium, bo sam nie mógł się utrzymać na nogach. Ale brąz ma? Ma! Nawet dwa! 

Jeden Petter wiosny nie czyni

Zazdrośnie spoziera na Szweda Petter Northug, który dwa razy ratował tyłek sztafecie, poprawiając fuszerkę, jaką odwalili jego koledzy... Tak, to był stary, zły Northug z finiszem, którym demoluje rywali. Tylko co z tego, skoro rywale byli za daleko, żeby ich czymkolwiek demolować? Finisz nic nie dał... poza czwartym miejscem i satysfakcją moralną. Będzie musiał Petter Northug odłożyć marzenia o końcu kariery i byczeniu się w will na Florydzie - przynajmniej jeżeli planuje powiększyć swój dorobek medalowy. Ostatnia szansa na powrót z Rosji z twarzą - 50 kilometrów w niedzielę. Po tym, co Northug pokazał w sprincie drużynowym, jestem spokojna. Ach, ta nonszalancja, z jaką pozbył się złamanego kijka, wyprzedzając jednocześnie rywali na podbiegu. A teraz powtórzyć i zapętlić tyle razy, żeby starczyło mocy na 50 kilometrów. 

Ucieczka z wesołego miasteczka

Płakali rosyjscy kibice, że im dobrzy zawodnicy odpływają. Trzykrotna złota medalistka z Soczi w biathlonie, Daria Domraczewa, pierwsze kroki na nartach stawiała w Rosji, w Rosji też była medalistką krajowych mistrzostw juniorskich. Anastazja Kuzmina, takoż biathlonistka, zdobywa medale dla Słowacji, chociaż jej rodzony brat to rosyjski biathlonista Anton Szypulin. ale nie ma co płakać, Rosjanie też sobie znaturalizowali medalistę. I to nie byle jakiego. Wzięli sobie snowboardzistę Vica Wilda, który do 2011 roku reprezentował... USA. To już nie zimowa, a zimna wojna! I tenże snowboardzista śmiał dziś wygrać slalom równoległy. W obliczu postaci Wilde'a poniższy obrazek ma jednak aż nadto sensu:
Teraz trzeba tylko znaleźć jakiegoś Kanadyjczyka w barwach USA. Są chętni?

Kozice i połamańce

Justyna Kowalczyk uparta jest jak osioł. Szans na medal nie ma, stopa ponoć połamana, ale co tam, ona pobiegnie w sprincie drużynowym. Co Justyna nadrabiała, to traciła Sylwia Jaśkowiec, ale koniec końców dowiozły się na piątym miejscu. Kto wygrał? Odrodzona Marit Bjoergen i Ingvild Flugstad Oestberg, która do finiszującej koleżanki pomykała jako ta kozica górska. Oby i ona się nie połamała, bo będzie w tych biegach istny szpital na peryferiach. 

Wrogowie narodu są wśród nas

Niemcy stracili prowadzenie w klasyfikacji medalowej, na którą i tak zwraca się uwagę tylko wtedy, kiedy interesujący nas kraj pnie się w górę (polskie media o klasyfikacji milczą, odkąd wyprzedziła nas Białoruś...). Stracili jednak również ducha w narodzie, a to o wiele bardziej bolesna strata. No dobrze, może nie zaraz w narodzie, ale w kadrze kombinatorów (notabene norweskich) już tak. Popotrącali się na finiszu wczorajszego biegu i z mieszanki niemiecko-norweskiej zrobiło się dwóch Norwegów i popylający za nimi Niemiec. Koledzy z drużyny raczej nie opijali wraz z nim medalu. 

Manekiny mają wzięcie

Nie rozumiem tańców na lodzie. Nie rozumiem systemu oceniania w tańcach na lodzie. Moje osobiste rozróżnienie laika, jeśli chodzi o pary sportowe i pary taneczne, brzmi: "pary taneczne oceniają bardziej za efekt artystyczny, pary sportowe bardziej za technikę". Cóż, ekspertem od figurowego nie jestem, chociaż gdybym pracowała w TVP, pewnie bym je komentowała. Nie pojmuję wszelako, dlaczego wyżej oceniono parę amerykańską, której efekt wizualny - nie tylko w moim odczuciu - był naprawdę mierny, niż parę kanadyjską, która i wizualnie, i technicznie prezentowała się o niebo lepiej? To taka moda na woskową lalę bez uczuć, bez mimiki (botoksik? w tym wieku?) i pana, który z twarzy był podobny zupełnie do nikogo i wydawał się szaleńczo całym tym lodowym spektaklem znudzony? ale jak to mówią - nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji i tego, że sędziowie w figurowym będą sprawiedliwi. 
Sukces ma wielu ojców...

...a nawet Baćków. "Baćka" Aliaksandar Ł., szerszej publiczności znany jako "prezydent z wąsem", ogłosił publicznie, że medale Darii Domraczewej to tak właściwie jego zasługa. Ponoć po sprincie, dla Daszy zupełnie nieudanym, odbył ze swoją ulubioną sportsmenką poważną rozmowę. I pomogło! Niebywałe. A tam smarowanie, a tam psychika - Baćka dotknie łebka Daszy czarodziejską różdżką i fiuuu, złote medale wyskakują jak kulki z automatu! Kulki szczęścia z automatu z kulkami szczęścia, żeby nie było niedomówień.
Ale po cóż się ograniczać? Skromny on cokolwiek. Przecież wszyscy wiedzą, że nie tylko przygarnął do siebie Daszę ojcowską ręką i uleczył jej serduszko, ale też biegł za nią po trasie. Czasem nawet strzelał, żeby na pewno było celnie. 
A rzekłszy to, idę patatajać na moim różowym jednorożcu w towarzystwie tęczowego jednorożca Baćki. 

Dziecko... szczęścia?

Rosyjskie media zagrzmiały po tym, jak amerykański trener łyżwiarek nazwał 15-letnią Julię Lipnicką "jakimś tam dzieckiem" i zdziwił się, że Rosjanie takie dziecko wysłali na igrzyska. Panu trenerowi darujemy jednorożca i przypominamy, że to "dziecko" zmiotło konkurencję w obu programach w rywalizacji drużynowej i zgarnęło złoty medal. Nieważne, jak Lipnicka jutro pojedzie swój program dowolny - ona już wygrała na tych igrzyskach. I na 90% pojedzie na kolejne. A zawiść, panie trenerze, to bardzo brzydkie uczucie. 

Zabrakło centymetrów

Nie jest to sytuacja zręczna, gdy mężczyzna orientuje się, że brak mu centymetrów. Zwłaszcza, gdy orientuje się na finiszu biegu ze startu wspólnego, kiedy o centymetry narty przegrywa złoty medal. Załkał Martin Fourcade, bo z trzeciego złota nici.  Załkał też Emil Hegle Svendsen, zwycięzca ostatniej konkurencji indywidualnej, bo po bardzo nieudanych trzech startach czwarty przyniósł mu upragniony krążek. Załkał Ole Einar Bjoerndalen - to nie byle co, odrobić na rundzie biegowej półminutową stratę do czołówki, tylko cóż z tego, skoro zaraz strzela się na wiwat, z czterema pudłami? Załkali i organizatorzy - bieg udało się rozegrać po dwóch dniach prób i błędów z przewagą tych drugi. Załkała wreszcie dziewczyna lowelasa Emila, dziennikarka Samantha Skogrand, którą odsunięto od prowadzenia wiadomości sportowych z racji tego, że była związana z obiektem tychże wiadomości. Smutny był to zaiste bieg...

Król, królowa, książę i królewna

Biathlonowa rodzina królewska w komplecie. Królowa Tora dostała upragnione złoto, drugie w ogóle i pierwsze na rosyjskiej ziemi. Książę Svendsen ma drugi krążek z najcenniejszego kruszcu w ciągu dwóch dni. Dokooptowana do towarzystwa sensacyjna brązowa medalistka z biegu masowego, Tiril Eckhoff, trochę przez przypadek stała się królewną. A jeszcze rok temu chciała zrezygnować ze sportu na rzecz studiów... Ufff, jak dobrze, że tego nie zrobiła!
A król... Król jest tylko jeden. Na naszych oczach tworzy się historia. Ole Einar Bjoerndalen z trzynastoma medalami (w tym ośmioma złotymi) stał się numerem jeden w olimpijskiej klasyfikacji wszech czasów w sportach zimowych, pokonując legendarnego Bjoerna Daehliego. OEB ma szansę na czternasty medal - w sobotę startuje męska sztafeta. Facet w wieku czterdziestu lat jest świeżutki jako ten wiosenny poranek i zapowiada, że w sumie to może jeszcze trochę na tych nartach pobiega.
Ole, apeluję! Spraw, żeby potwierdziły się plotki o romansie z Domraczewą, załóż z nią rodzinę i weź się rozmnóż. Takie geny nie mogą się marnować! A dzieci z takiego związku z pewnością będą uberbiathlonistami!

niedziela, 16 lutego 2014

Mieszanka Olimpijska (5): W duchu ideologii gender



Koreańczycy się buforują
Kto chciał obejrzeć bobsleje, ma jedynie opcję "bez komentarza" (mam nadzieję, że nie odnosi się to do postawy polskich bobsleistów*). Kto chciał obejrzeć tańce na lodzie... ma pecha. Transmisja w sieci jest, nawet z komentarzem, ale buforuje się częściej niż koreańscy bobsleiści. I o ile buforujący się bobsleiści powodują co najwyżej skrzywienie, kiedy ich ślizg przypomina pokaz slajdów, o tyle buforujących się łyżwiarzy oglądać nie sposób. Może dlatego TVP daje bobsleje w lepszej jakości, ponieważ tam jadą nasi? Oraz Jamajczycy, za których mocno ściskam kciuki. Oraz reprezentanci Monako, a to prawie jak Polacy. A w czym kruczek? Ach, Kruczek miał swój udział w problemach z transmisją. Oba kanały publicznej, zajmujące się olimpiadą, pokazują stojącego na podium Stocha. Mazurek Dąbrowskiego ważna rzecz, ale czemu zaraz w dwóch kanałach? Byłby na jednym, to bym przeskakiwała, tu dwójka, tu TVP Sport, i hymn bym odśpiewała, i bobsleistów obejrzała. Po co przy dwóch kanałach do dyspozycji pokazywać na obu to samo? Tym bardziej, że wydarzeń do wyboru jest dużo. Dlaczego zamiast transmisji tańców na lodzie poleciały w TVP Sport POWTÓRKI? Na nie przyjdzie czas PO igrzyskach... Skoro Przemysław Babiarz komentuje te tańce, może by to ktoś transmitował?
*Rosyjscy kibice krzyczący po ślizgu polskich bobsleistów "Polsza, Polsza" to naprawdę piękny widok. Nasi zebrali podobną owację co reprezentanci Jamajki.
Krótko ostrzyżeni
Wczoraj niektórym stanęły dęba włosy, a innym - bródki. Stoch, Kowalczyk, Stoch, Kowalczyk, a tymczasem z toru lodowego wyłonił się niepozorny Zbigniew Bródka i o trzy tysięczne sekundy pokonał Holendra. Pokonanie Holendrów w panczenach jest sztuką nie lada. Czy Zbigniew Bródka ma holenderskie korzenie aby?  
Po triumfie, który jako nowonarodzona fanka łyżwiarstwa szybkiego widziałam na własne oczy, przyszło mi odbyć rozmowę ze znajomym, która to rozmowa przebiegła w sposób następujący:
- Kto zdobył trzeci złoty medal dla Polski? - zapytał on mnie, ujrzawszy klasyfikację medalową.
- Zbigniew Bródka.
- W czym? W strzyżeniu w dal?
Wszędzie ten gender
Do Zbigniewa Bródki pasuje dzisiejsza złota medalistka w snowboard crossie, Czeszka Ewa Samkowa. Reprezentantka naszych południowych sąsiadów ewidentnie walczy o równouprawnienie - a przede wszystkim o prawo kobiet do wąsa. Prawdopodobnie jest pierwszą kobietą z wąsami, jakiej przyszło stanąć na podium Igrzysk Olimpijskich (czy to pora na jakiś suchar o olimpijkach z NRD?). Co z tego, że wąs jest doklejany? Kto o tym będzie pamiętał po latach?
W snowboard crossie najbardziej żal mi było Bułgarki. Jechała dziewczyna dobrze, medal miała praktycznie w kieszeni... a tymczasem wjechała w nią rywalka i zamiast medalu było przedostatnie miejsce. Bułgarzy wciąż czekają na krążki... Nie mają aby jakiejś sztafety biathlonowej?
A nad stadionem mgła
Skoro o biathlonie mowa, to jutro emocje będą podwójne. Nie dość, że lecą ze startu wspólnego panie z dwiema polskimi zawodniczkami, to jeszcze lecą panowie. Panowie polecieliby dzisiaj, ale uniemożliwiła im to mgła. Gdzie się podziała aparatura z Dnia Zwycięstwa? Jeżeli dziewiątego maja niebo nad Moskwą jest lazurowe niezależnie od okoliczności, to dlaczego szesnastego lutego nie może być takie samo nad Soczi? Pytanie pozostało bez odpowiedzi, zmagania przełożono na jutro na dziesiątą - tylko że czasu lokalnego. Kto wstanie ze mną i z kurami, by napawać się ostatnią męską konkurencją indywidualną, ewentualnie dopingować Ole Einara Bjoerndalena w walce o rekordowy medal?
Kasai jak wino
Mogę nie pisać o Stochu? I tak nic nowego nie napiszę. No to nie piszę, bo i tak wszyscy wiedzą, że dowcip o gazecie za dwa złote ("Justyna, pożyczysz?") przestał być aktualny, a w Polsce należy wprowadzić nową monetę. Chciałam się skupić na działce Dirka Hermanna (pozdrawiamy Zaczytanych Mangami) i wspomnieć o Japonii. Konkretnie - o Japończyku. Kasai zawstydził wszystkich tych, którym się nie chce, którzy jęczą, że są za starzy i w ogóle mają lenia. Czterdziecha już jakiś czas temu przekroczona, a wyskakał srebro. Pewnie w Pyeongchang sięgnie po złoto... Chociaż nie, w Pyeongchang dwa złote zdobędzie Simon Ammann, tak wynika z prostej arytmetyki i z aksjomatu: Ammann zgarnia pełną pulę dokładnie co drugie igrzyska. Kasai to wie i pewnie dlatego szlifuje formę na rok 2022. Żeby jeszcze wiedział, gdzie te igrzyska się odbędą...
Klęska (nie) bez komentarza
Norweskie media nie płaczą. Norweskie media wyją. Sztafeta pań, sztafeta, która w Val di Fiemme wygrała w cuglach, poległa. Przed rokiem Marit Bjoergen na swojej czwartej zmianie mogłaby pójść tyłem albo zatrzymać się (jak na swojej czwartej zmianie czynili panowie), a i tak dotarłaby na metę jako pierwsza. W tym roku nie było nawet podium. Norweskie media znalazły winnego - smarowaczy. Ponoć to, co było pod spodem nart, nijak się nie godziło nie tylko na igrzyska, ale nawet na mistrzostwa okręgu Soer-Troendela. Zresztą to było widać na trasie - Norweżki walczyły nie ze zmęczeniem i nie z rywalkami, a z własnym sprzętem. Norweska arcydroga i arcykłopotliwa ciężarówka, na którą Rosjanie długo kręcili nosem, powinna popełnić samobójstwo przez zjazd z urwiska, jeżeli ma choć trochę honoru.
Tymczasem widzowie TVP byli świadkami jeszcze jednej klęski. Klęski komentarza telewizyjnego. "Rosjanki zostają z tyłu... a nie, są na pierwszym miejscu", "Johaug daleko" (kiedy traciła 0,9 sekundy) i inne kwiaty polskie to żniwo bogate a upokarzające. Wisienką na torcie jest absolutny brak sportowego wyczucia - jak KOMENTATOR (bo przecież nie laik) może nie rozróżnić sytuacji, w której biegnące w grupie zawodniczki zmieniają się na prowadzeniu, od sytuacji, w której jedna z nich próbuje się oderwać od grupy? Dzisiaj kompromitacji był ciąg dalszy. Notoryczne mylenie zawodników, powtarzane mniej więcej co dziesięć sekund "to chyba..." (tu wstaw nazwisko narciarza, który to na pewno nie jest) i przepiękne "leży Włoch... leży Włoch...", kiedy Włoch już dawno wstał, a leżał potrącony przez niego Niemiec w szalenie charakterystycznym kombinezonie. O wymowie nazwisk nie chcę już wspominać, żeby się nie powtarzać. Ale panowie komentatorzy - nie! Axel i Alex to NIE JEST to samo imię.
Król – piąty zawodnik
Wczoraj na trybunach stadionu na Krasnej Polanie zasiadł król Szwecji. I Szwedki wygrały bieg sztafetowy, choć wydawało się to niemal niewykonalne. Dzisiaj na tychże trybunach zasiadł Władimir Putin, a dla pewności wziął ze sobą Dmitrija Miedwiediewa. Rosjanom pary starczyło na srebro – co i tak jest najlepszym wynikiem od dwóch dekad. Jednak co monarcha, to monarcha.
Nie ten Norweg
Bode Miller, wskazywany jako faworyt w supergigancie, obawiał się, że Aksel Lund Svindal odbierze mu upragnione złoto. Svindal swój przejazd zawalił, Miller – pierwszy – odetchnął z ulgą… A tymczasem Kjetil Jansrud, który od początku igrzysk konsekwentnie dobijał się do najwyższego stopnia podium, wreszcie się dobił. Gdzie on temu Millerowi urwał pół sekundy, pozostaje zagadką dnia, ale za przykładem Jansruda poszedł Weibrecht… rodak Bode Millera. Niepocieszony wielki Amerykanin nie dość że został upokorzony przez jakichś dwóch niefaworytów, to jeszcze miał na trzecim stopniu podium towarzystwo w postaci Kanadyjczyka Jana Hudeca, który też się zgłosił po brąz. Tyle nieszczęścia naraz…
Tyle emocji!
Spojrzałam na dzisiejsze wyniki panczenistek i ziewnęłam. Jaki jest kurs na zwycięstwo Holenderek w zmaganiach drużynowych? 1,0000000000000001?

czwartek, 13 lutego 2014

Mieszanka Olimpijska (4): Nie ma demokracji

Ostatni będą pierwszymi

Kuriozalny przebieg miały wyścig finałowy na 500 metrów w short tracku kobiet. Jianrou Li, niepozorna Chinka, trzymała się z tyłu i jechała na ostatniej, niemedalowej pozycji, kiedy... jadące przed nią rywalki padły niczym muchy. Winna zajścia była Brytyjka, która wcisnęła się przy kredzie... aaa, przepraszam, to nie żużel. W każdym razie Brytyjka wcisnęła się jak rasowy żużlowy kosiarz i nie tylko sama padła na glebę, ale też podcięła Koreankę i Włoszkę. Dojechała druga, ale została zdyskwalifikowana za faul i w ten sposób na podium stanęły Arianna Fontana oraz Seung-Hi Park. A na najwyższym stopniu - Chinka Li, która po prostu zrobiła swoje. Nie darmo napisano w Biblii, że ostatni będą pierwszymi.

Niezbadana rosyjska dusza

Mówi się, że dla Rosjan klasyfikacja medalowa w Soczi nie ma najmniejszego znaczenia. Liczy się jedno jedyne hokejowe złoto - marsz po nie rozpoczyna mecz ze Słowenią i kanonada bramek szalonego Aleksandra Owieczkina. Tymczasem centrum badań Levady podaje, że najwięcej badanych obywateli Rosji zamierza oglądać i dopingować... łyżwiarzy figurowych. A ci spisują się jak przystało na faworytów. O zmaganiach drużynowych już pisałam, że jakby pod Rosjan wymyślone. W rywalizacji par sportowych gospodarze okazali się szalenie niegościnni i rozpanoszyli się na dwóch stopniach podium, Niemcom (skądinąd o niezbyt niemieckich nazwiskach, co zresztą jakoś w tej dyscyplinie nie dziwi) pozostawiając brąz na otarcie łez (jakkolwiek medalem trudno byłoby cokolwiek otrzeć). Tatiana Wołosożar i Maksim Trańkow wczuli się w klimat otwarcia i błysnęli kostiumami w stylu carskiej Rosji, tymi samymi co podczas konkurencji drużynowej. Ach, ten mundur...
Sam Putin ogląda zmagania łyżwiarzy, a podobno miał siedzieć na hokeju i biathlonie. Rosyjska dusza to jednak byt nader szeroki - od sportu, którego smaczkiem jest pranie się pod bandami lodowiska, do sportu, w którym co drugi występujący zawodnik jest krytykowany za "niemęskość".

Niedemokratyczna publiczna

Nie ma demokracji w Telewizji Polskiej. Oglądaj Justynę Kowalczyk. Zdobyła złoto. Oglądaj ją. I więcej Justyny. I jeszcze więcej Justyny. Mniejszość nie-justynowa mogła się poczuć przytłoczona, a mniejszość pro-shorttrackowa wręcz olana, kiedy zamiast wymienionej dyscypliny mogła podziwiać reportaż z życia naszej złotej medalistki. Komentatorzy TVP też nie są demokratyczni, bo kiedy do mety biegła Rosjanka Żukowa, uznali, że "to nie jest ważne". A może dla kogoś było?  
Dobra, tylko żartuję. Kowalczyk z uszkodzoną stopą pobiegła jak przed czterema laty Petra Majdić z połamanymi żebrami, tylko lepiej. I rzecz jasna tym razem to nie trasa była winna kontuzji (ale kto pamięta o psioczeniu na Vancouver w poprzedniej epoce). Majdic dostała od władz medal za zasługi i wyjątkowy hart ducha. Justyna - pierś do medalu wypnij! 

Jadą całe Igrzyska, a wygrywają... Niemcy

Niemcy przewodzą klasyfikacji medalowej. Olbrzymia w tym zasługa saneczkarstwa, w którym nasi zachodni sąsiedzi zgarnęli duży komplet - cztery złote. W duchu robiącego furorę dowcipu olimpijskiego można rzec, że starczyłoby im nawet na dwie gazety. 
Rosyjskie srebro w saneczkarskiej sztafecie smakuje złotem, bo w końcu Niemcy są nie do ugryzienia, a rosyjskim słabym punktem była dwójka. Dwójka pojechała na piątkę. Piątkę przyznałabym również polskiej sztafecie, która zmieściła się w ósemce. O dziwo, w zawodach obyło się bez nieotwierających się bramek, nieprzygotowanych do startu zawodników zaskoczonych otwierającą się bramką i tym podobnych kuriozów... Wszystko w duchu sportu i olimpizmu. Duch de Courbertina spoczywa spokojnie. 

Złota nie będzie

...nie będzie też srebra i brązu. Jewgienij Pluszczenko wycofał się z rywalizacji solistów. Powodem jest kontuzja pleców. W ten sposób rewanż za Vancouver w całości nie dojdzie do skutku - Lysaczek, który zabrał Pluszczence złoto w arcykontrowersyjnych warunkach, na Igrzyska w ogóle nie dojechał. Rosyjski łyżwiarz tymczasem nie czekał na spekulacje i ogłosił, że kończy karierę. Może wróci jak Janne Ahonen w skokach... Chociaż nie, Janne wrócił, ponieważ i tak był najlepszym z Finów. Pluszczence taki powrót nie grozi, następcy już są, choć nie na Igrzyskach. Rosjanie wreszcie będą gościnni i dopuszczą inne nacje do złota w lodowym tańcu. 

"Martin II Złoty"

...ogłosił portal biathlon.pl (ot, tak zareklamuję dobre miejsce). I racja. Martin Fourcade zdobył drugie złoto w Soczi i potwierdził, że w formie jest wybornej. Zawiedli srodze Norwegowie, których próżno było szukać nawet w dziesiątce. Pierwszy biathlonowy medal wywalczyli Niemcy za sprawą Erika Lessera, z którego nie taki znowuż leser. Skład podium uzupełnił... Jewgienij Garaniczew. Pierwszy wystartował, pierwszy finiszował, a potem już tylko odbierał życzenia urodzinowe. Też chcę taki prezent! Jeżeli sądzić po datach urodzenia, jutro w biegu indywidualnym pań na podium wskoczy Kanadyjka Megan Imrie. 
A Polacy? Nie było kompromitacji, wyprzedzili chociaż Węgra. Może tokajem go spili czy coś w te klimaty...

Kamil, skocz po bułki

Stoch pozazdrościł Kowalczyk wytrzymałości. Poobijał się chłopak, a potem na treningu skoczył... i chyba zapomniał, gdzie ma lądować. Polscy kibice chcieliby powtórki w sobotę, ale może być ciężko - inni też mają ochotę wepchnąć się na podium, co im będzie Stoch miejsce blokował? Chociaż taki Morgenstern, dwa razy wyciągany z kiepskiego stanu tylko w tym sezonie, zamiast skupiać się na medalach przebąkuje coś o zakończeniu kariery. Ale sportowcy jak coś mówią, to znaczy, że... mówią. Maiken Caspersen Falla też obiecywała, z ręką na sercu, że jak zdobędzie złoto w sprincie, to przechodzi do biathlonu. Teraz się z tego pospiesznie wycofuje, ale norweskie biathlonistki nie odpuszczają i będą dręczyć Fallę, póki nie stanie się jedną z nich. 
Stoch poobijał łokieć i skacze. Maksimoczkin nie miał tyle szczęścia - połamał żebra i nie skacze. Chociaż mają go jutro wypuścić ze szpitala, więc kto wie. Szkoda chłopak, bo rodził się nowy talent na rosyjskiej ziemi. Oby go nie zahamowała kontuzja ani inne okoliczności przyrody. 

Karabiny są sexy

Odejście zapowiada też trener niemieckich biathlonistek, Uwe Muessiggang. Z pewnych rzeczy bicza się nie ukręci, a co tu zrobić, kiedy Henkel kończy karierę, Neuner do Soczi przyjechała w charakterze turystki, a Goessner w ramach rehabilitacji kręgosłupa wygina się przed obiektywem? Trenera dobiła widać sesja uroczej Miri dla "Playboya". Biathlonistom się podoba, Felixowi Neureutherowi (partnerowi życiowemu Goessner) też, niektórym pachnie plastikiem. Neuner rozebrała się jakby z większą klasą, a hutnicza sceneria ujęła dziewczęcego uroku Miri. 
Ale to tylko moje zdanie. Ważne, że Neureuther zadowolony, prawda?




wtorek, 11 lutego 2014

Mieszanka Olimpijska (3): Nie tylko śnieg leży

Wypadł mi z kalendarza jeden dzień Igrzysk, na szczęście działo się w nim stosunkowo niewiele i można połączyć poniedziałek z wtorkiem. Co nie zmienia faktu, że dyscypliny zostały potraktowane wybiórczo - nie sposób pisać o czymś, czego widziało się pięć minut (pomijając saneczkarstwo) albo w ogóle się nie widziało, prawda? Chociaż wiem, że współcześni dziennikarze i taką umiejętność posiadają. 

Bieg męski - bieg klęski

Nie zazdroszczę Kanadyjczykowi Jeanowi-Philippe'owi LeGuellecowi. To znaczy owszem, zazdroszczę mu uzdolnień sportowych i muzycznych (szczególnie tego jak w filmie "The Spy Who Loved Biathlon" przygrywał nieziemskiej Gabi Soukalovej), ale tego, jak go sponiewierała trasa w Soczi, już mu zdecydowanie nie zazdroszczę. Leżący na trasie śnieg sprawił, że leżeli kolejno: Ukrainiec (wywrócił się tak, że numeru nie było widać), Białorusin (tak jak Ukrainiec), a na końcu LeGuellec. Tylko o ile przedstawiciele byłego Związku Radzieckiego wywracali się raczej na dalszych pozycjach i jeżeli komuś wadzili, to nie sobie, a takiemu na przykład Martinowi Fourcade'owi, o tyle LeGuellec zapoznał się z rosyjską ziemią, będąc na prowadzeniu. Jeszcze kijek złamał. Gdyby nie zasady, kontrole i ogólnoświatowa histeria na punkcie bezpieczeństwa, mógłby sobie ulżyć kilkoma seriami z karabinka. Ulżył sobie na strzelnicy, trochę popudłował i od razu inne nastawienie. Przynajmniej mógł powiedzieć, że przegrał przez pudła...
Najbardziej radował się Martin Fourcade, który wreszcie wygrał coś nie dlatego, że Svendsena nie było.
Bez bulwersu proszę, ja tak w kontekście poprzednich mistrzostw świata, gdzie żeby biedny Francuz, zdobywca Kryształowej Kuli zresztą, mógł coś wygrać, Svendsen musiał się rozchorować. Pewnie Norweg chodził z mokrą głową po umyciu rzeczonej szamponem Head&Shoulders (który Svendsen reklamuje w Norwegii niczym Krzysztof Ibisz w Polsce). Mistrzostwa świata to temat zamknięty, a Francuz triumfował z gracją i w cuglach... tylko że mało brakowało, a byśmy tego triumfu nie obejrzeli. TVP zdecydowała, że już teraz zaraz natychmiast trzeba przenieść się na tor saneczkarski, bo jedzie Polka. Rozumiem, Polska Telewizja, jedzie Polka, ale myślę, że odtworzenie ślizgu pięć minut później krzywdy by nie uczyniło, a z pewnością oszczędziłoby kibicom biathlonu wielu nerwów. Tym bardziej, że nie był to czwarty, decydujący o końcowej klasyfikacji ślizg. 

Na Wschodzie bez zmian

W przepięknej atmosferze przebiegał bieg na dochodzenie kobiet.Rosyjska - w przeważającej części - publika koncertowo się darła do każdej zawodniczki po kolei. Rozumiałam, że wspierają Rosjanki, rozumiałam, że wspierają Kuzminę/Kuzminą (odmiana wciąż do ustalenia), rozumiałam również, że wspierają Daszę Domraczewą, wszak Daszka sporo życia spędziła na Syberii. Ale kiedy kibicowskie gardła ryczaly do biegnącej Berger: "Tura, Tura", uznałam, że oni już tak mają, że będą zagrzewać do boju każdego, kto tylko ma dwusylabowe imię bądź zdrobnienie.
Faworytkom przypomniało się, że są faworytkami. Daria Domraczewa grzecznie wygrała, Tora Berger grzecznie przybiegła druga. Gabi Soukalovej nie starczyło pary, bo zużyła zapasy energii na dokonanie niemożliwego, czyli przejście z końca trzeciej dziesiątki na początek pierwszej. Po drodze minęła Semerenko, tym razem Walentinę. Wala chyba pozazdrościła siostrze medalu, ale i jej nie starczyło pary. A komu starczyło? Teji Gregorin! Czyżby Słowenka przeraziła się, że jedynym dostawcą medali dla jej kraju będzie farbowany Chorwat, Jakov Fak? Fak, na szczęście dla brytyjskich komentatorów, na podia na razie się nie pcha, ale parę konkurencji jeszcze przed nim. 
A Polki? A Polki biegną. Strzelają. Pudłują czasem. Przynajmniej się nie wywracają i przynajmniej w ogóle kwalifikują się do biegu na dochodzenie. Wyczuwam medal w sztafecie mieszanej... pod warunkiem, że Tomasz Sikora i Wiesław Ziemianin wznowią karierę. Ewentualnie za Ziemianina może pobiec Maciej Staręga. Strzelać się wprawdzie nie uczył, ale pewnie dużo gorzej od polskiej kadry olimpijskiej mężczyzn by nie strzelił. 

Komenda: padnij!

Pozamiatana ponoć przez Kamila Stocha ruska ziemia stała się cokolwiek śliska. W biegach sprinterskich - tych bez karabinka - mieliśmy koncert upadków. Ręka do góry, kto nie leżał. Niektórzy - jak Dario Cologna - leżeli nawet dwukrotnie. Inni - na przykład Anton Gafarow - leżeli dłużej niż ustawa przewiduje. Niejeden i niejedna leżeli bez kija. Niektórzy na zakręcie, inni (Marit B.) na finiszu. A niektórzy w ogóle leżeli zbiorowo, jak w męskim finale, gdzie upadek drużynowy sprawił, że Emil Joensson, półżywy, blady i jak z krzyża zdjęty, spacerowym tempem minął poległych i w tymże tempie dotarł do mety na medalowej pozycji. Potem go z finiszu zdejmowali, bo sam nie miał siły, ale brąz jest. Marit Bjoergen przegrała upadkiem szansę na pobicie rekordu medalowego Daehliego/Bjoerndalena, toteż OEB został sam na placu boju. 
Ciekawe, że norwescy faworyci - Bjoergen i Northug - zgodnie trochę odpuścili zmagania. Fakt, dopomogła im w podjęciu takiej decyzji trasa, ale nie wyglądali na walczących zaciekle o każdą grudkę śniegu. Inna sprawa, ze tak czy siak wygrali Norwegowie. 

Z twarzy znać naszych...

Kanadyjska skoczkini o wschodnich rysach twarzy, rosyjski panczenista nazwiskiem An czy zwycięzca halfpipe, Szwajcar Iouri Podladtchikov (rusycystyczna ręka zadrżała mi, gdy to pisałam) to przykłady na to, że pierwsze wrażenie - zwłaszcza pierwsze odczytanie nazwiska - może mylić.  Współczesny sport... Ale o czym my rozmawiamy, skoro jedyny znany czarnoskóry żużlowiec jest Szwedem? 

Olga, Olga

 W poprzedniej części Mieszanki pisałam o Oldze Graf, pierwszej rosyjskiej medalistce w Soczi, która dopuściła się striptizu tuż po występie. Władimir Putin ochoczo pogratulował jej sukcesu. Czy pogratulował również Oldze Fatkulinej, dzisiejszej srebrnej medalistce? Fatkulina publicznie się nie rozbierała...

Skrzydlate dziewczyny

Carina Vogt z Niemiec leciała, leciała i doleciała do historycznego złotego medalu w kobiecych skokach narciarskich. Historycznego, bo pierwszego w ogóle. Komentator był dość mocno zszokowany, że Niemka wygrała, chociaż skoczyła za słynną niebieską linię (ułatwiającą telewidzom rozpoznanie, gdzie skoczek/skoczkini musi wylądować, by objąć prowadzenie). Widać skupił się na przeżywaniu sportowych idoli zawodniczek. 

...transmisja nie pomogła

Natalia Wojtuściszyn zmagania saneczkarskie zakończyła na miejscu szesnastym. Nie jest źle. Do medali nie aspirowała. Do medali w tej dyscyplinie w ogóle trudno aspirować, kiedy się nie mówi biegle po niemiecku. Erin Hamlin - Amerykanka sklasyfikowana na trzeciej pozycji - wygląda w tym towarzystwie podejrzanie, ale pewnie gdyby dobrze pogrzebać, można i jej jakiegoś niemieckiego przodka znaleźć. Apeluję, aby do rywalizacji saneczkarskiej dopuszczano wyłącznie kobiety o stosownym pochodzeniu, może wtedy doczekamy się medali. 
Lobby nie śpi

Rosja jest krajem tolerancyjnym, a dowody macie na załączonej fotografii. Fotografię strzelał niemiecki biathlonista Christoph Stephan. Dziękujemy, że zechciał się nią podzielić ze społeczeństwem, przeciwdziałając tym samym dalszemu rozprzestrzenianiu kłamstwa soczijskiego:


niedziela, 9 lutego 2014

Mieszanka olimpijska (2): Być jak Dario Cologna

To dopiero drugi dzień Igrzysk, a temperatura już skacze, jakbyśmy mieli lato zamiast zimy. To ten soczijski klimat...

Pozamiatać na ruskiej ziemi

Nadwiślaną brać kibicowską z pewnością najbardziej cieszy złoto Kamila Stocha, który szybował nad górami, lasami i płachtą chroniącą skocznię od wiatru. Ochrona była całkiem skuteczna, zawody przerwano tylko jeden raz, co prawdopodobnie jest rekordem tego sezonu. Może to brak Waltera Hofera uspokoił wiatry niespokojne, co potargały skocznię? Cokolwiek by to nie było, dodało Stochowi skrzydeł i nie musimy już obstawać przy wspominaniu pamiętnego Sapporo 1972 i złotego skoku Wojciecha Fortuny. Internetowi kibice już robią o tym memy. Z kolei rosyjscy kibice mogą robić memy o Michaile Maksimoczkinie, którego występ można podsumować cytatem z premiera Czernomyrdina: "Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zwykle". Medalista Uniwersjady niechaj się nie martwi, tylko szlifuje formę, bo następne Igrzyska już za cztery lata!
Na podium zabrakło miejsca dla Austriaków i Niemców, i o ile Severin Freund wykluczył się z walki chwilą nieuwagi i koncertową glebą (szczęście, że nie skończyło się jak upadek Roberta Kranjca, który to zabawę na skoczni normalnej zakończył na rezonansie magnetycznym), o tyle nad postawą Gregora Schlierenzauera można by długo debatować. Uciekł Austriak do Dubaju - nie pomogło. Może by tak Wyspy Kanaryjskie? Petter Northug w zeszłym roku zdobył tam życiową formę...
Ile kolonii ma Szwajcaria?

...którą zatracił w tym sezonie. Latem dręczył go wirus i konflikt z federacją, ale czy to powód do rozsypki dla tego nieprzeciętnego biegacza? Gdzie jest słynny finisz Northuga? Jedyne, co zostało z dawnego Norwega, to nieodłączna drwina - pewnie gdyby mógł, linię mety na siedemnastym miejscu przekraczałby tyłem. Niespodziewanie wygrał inny rekonwalescent - Dario Cologna, wyjątkowo nie w czarnym kombinezonie, co wprowadziło niejaką konfuzję w szeregi publiki, przekonanej, że to, co wygrało, to Norweg, mniejsza o to, który. Na podium zmieścił się też Marcus Hellner, robiąc wielki comeback, a także Martin Johnsrud Sundby, lider Pucharu Świata, który o jedną dziesiątą sekundy wygrał bój o medal ze zmordowanym Ilją Czernousowem. Dobrze, że nie z Aleksandrem Legkowem, bo Rosjanin miałby wszelkie dane ku temu, by dokonać żywota na taką zniewagę. Ileż to już razy bywał czwarty na wielkich imprezach! 

Strzeż się Austrii!

To, co nie udało się Austriakom w skokach, wyszło fenomenalnie w zjeździe. Nie Aksel Lund Svindal, nie typowany gromadnie Bode Miller, a Matthias Mayer wygrał pierwszą konkurencję alpejską. Na podium stanął Norweg, ale wcale nie słynny "czołg z Turynu", lecz Kjetil Jansrud, dla którego nie jest to pierwszy medal olimpijski. Svindal zakończył na czwartym miejscu i zapowiada odwet. Czy krwawy - przekonamy się już jutro. 
Gorąca rosyjska krew

Gospodarze nie muszą już płakać. Niezłe żniwo dziś zebrali: złoto w łyżwiarstwie figurowym, srebro na sankach (Demczenko jak Noriaki Kasai - im starszy, tym lepszy), srebro w sprincie kobiet w biathlonie, a na dokładkę nieoczekiwany brąz w panczenach. Nie Claudia Pechstein, legenda dyscypliny, a Olga Graf wdrapała się na najniższy stopień podium. Tak się dziewczyna przejęła swoim występem, że niechcący zrobiła mały striptiz, za szybko rozpinając górną część kostiumu. Myślę, że zgromadzeni w hali panowie, gdyby mogli, przyznaliby jej złoto. Szkoda, że pomyłka polskie zawodniczki, Katarzyny Bachledy-Curuś była nie z kategorii zabawnych, a bardzo smutnych. Zamiast siódmego miejsca - dyskwalifikacja spowodowana dwukrotnym przekroczeniem linii wewnętrznej. Ale forma jest, a Igrzyska dopiero się zaczęły. Czekamy na ciąg dalszy! 

Płacz, Rosjo, po tym, coś straciła...

Anastazja Kuzmina, z domu Szypulina, jako pierwsza biathlonistka w historii obroniła złoty medal Igrzysk Olimpijskich. Rosja w żałobie, w końcu wypuściła z rąk Simona Ammanna kobiecego biathlonu. Kuzmina może nie prezentować wysokiej formy w ciągu sezonu, a na Igrzyskach już drugi raz wyskakuje jak diabeł z pudełka i śmieje się perfidnie do faworytek, które okupowały bardziej dolną część pierwszej dziesiątki. Z pochodzenia Rosjanka, ze sztandaru, pod którym występuje - Słowaczka, a męża ma z Izraela. Na otarcie łez dla Rosjan Olga Wiłuchina pokazała klasę i zdobyła srebro, nieznacznie wyprzedzając kolejną słowiańską duszę - Witę Semerenko. Wita na podium smutno wyglądała bez siostry-bliźniaczki, powinny biegać w duecie. Za to w biegu na dochodzenie będzie istne polowanie, skoro w minucie straty do zwyciężczyni zmieściło się ponad dwadzieścia zawodniczek, w tym żądne krwi Tora Berger i Daria Domraczewa, a także nasza Weronika Nowakowska-Ziemniak, która wreszcie dogadała się z karabinem Zbyszkiem. Zbyszek spudłował tylko raz i oby wypudłował się już na całe Soczi!
Konkurencja pod gospodarzy

Kolejny debiut w Soczi to zmagania drużynowe w... łyżwiarstwie figurowym. Brzmi obłędnie, prawda? Jak to w ogóle ugryźć? Otóż są to zmagania normalne, po dwa programy par: sportowych i tanecznych, solistów oraz solistek, tylko że za każdy z nich otrzymuje się punkty według miejsc zajętych wśród 10 państw - zwycięzca programu dostaje 10 punktów, drugie miejsce - 9, i tak dalej... Rosjanie byli faworytem od początku do końca, ponieważ to jedyna ekipa, w której nie ma słabych punktów. Srebrni Kanadyjczycy polegli na solistkach, Amerykanie skończyli z brązem przez kiepski poziom solisty. Wydawać by się mogło, że konkurencję drużynową stworzono idealnie pod gospodarzy Igrzysk. A trzeba przyznać - Rosjanie na lodzie tańczyć potrafią. I to nie tylko pary, nie tylko klasa-sama-w-sobie Jewgienij Pluszczenko (największy pechowiec Vancouver), ale także fenomenalna piętnastolatka, Julia Lipnicka, która program dowolny zatańczyła do utworu z filmu "Lista Schindlera". Widziałam ten występ i ten czerwony płaszczyk po raz drugi - wzruszył mnie tak samo jak za pierwszym. Ta dziewczyna jeszcze długo nie da o sobie zapomnieć. 
Rozkład jazdy na poniedziałek

Jutro... a właściwie już dziś... przyglądamy się superkombinacji kobiet (niestety bez Lindsey Vonn i Tigera Woodsa), shorttrackujemy z panczenistami, sprawdzamy, która z pań najlepiej się trzyma na sankach, a także towarzyszymy Ole Einarowi Bjørndalenowi w pościgu za rekordem olimpijskim. Nie przegapcie!

Mieszanka Olimpijska (1): Ole!

Kiedy z własnej woli wstaję o siódmej rano, wiedz, że coś się dzieje. Coś - a dokładniej Zimowe Igrzyska Olimpijskie prosto z mało zimowego Soczi. Trudno oczekiwać, że ktokolwiek będzie w stanie obejrzeć KAŻDĄ konkurencję, niemniej jako że oglądam, ile tylko się da, postanowiłam zostawić po tym oglądaniu ślad w postaci felietonu codziennego o tym, co na Igrzyskach ważne, zaskakujące, co wzrusza, bawi i szokuje. I na co warto - w mojej babskiej opinii - zwracać uwagę. Niechaj ci, którzy czytywali "Babskim Okiem" na świętej pamięci Konturach uznają cykl "Mieszanka Olimpijska" za specjalną edycję Babskiego. Zapraszam na codzienną dawkę newsów, opinii i opowieści o tym, co dzieje się na olimpijskich trasach!

Komunistyczne koło albo jak się chce zbić psa

Otwarcie - mówię subiektywnie - było piękne. Otwarcie z pewnością zasłużyło na uwagę. Obiektywnie nic nie powiem, bo obiektywnie się nie da. Czytałam gdzieś opinię, że historia Rosji została pokazana w sposób "przylukrowany i wybiórczy". Opinia opinią, każdy ma własną jak pewną część ciała, ale nie bardzo rozumiem - Rosjanie na otwarciu Igrzysk mieli pokazać czystki stalinowskie czy jak? Miałoby to mniej więcej tyle sensu co Amerykanie prezentujący scenkę rodzajową pt. "jak nasi przodkowie mordowali Indian", a tego nikt od Amerykanów nie wymagał. To zrozumiałe, że każdy kraj prezentuje to, co w jego historii i kulturze najpiękniejsze. Jak jednak widać, nie darmo tęgie umysły nauki nazywają podejście Polski do Rosji "historyczno-histerycznym"*. Ja ze swojej strony chciałabym, żeby każde otwarcie Igrzysk wyglądało równie pięknie.

Slopestyle, czyli zagadka

Pierwszy komplet medali został rozdany w jednej z konkurencji-debiutantek: slopestyle'u. Nigdy wcześniej nie miałam okazji podziwiać takich zmagań... i żałuję, bo dyscyplina cokolwiek widowiskowa. Skakanie na snowboardzie po głowie matrioszki to też ciekawy pomysł z rosyjskim akcentem w tle. Widać było, że zawodnicy denerwują się niemożebnie tym debiutem na Igrzyskach nie tylko własnym, ale slopestyle'u jako takiego. Dobrze, że większość zdołała się wziąć w garść przed drugim przejazdem i obecność tej niecodziennej konkurencji w telewizji publicznej z pewnością wyszła slopestyle'owi na dobre. 
Stopa Justyny

Kontuzjowana stopa Justyny Kowalczyk zajmuje więcej miejsca w mediach nastawionych na narciarstwo biegowe niż zwycięstwo Marit Bjørgen i szanse Norweżki na dogonienie Bjørna Dæhlie pod względem liczby zdobytych medali. Wczoraj mogłabym jeszcze powiedzieć, że Bjørgen celuje w poprawienie rekordu, ale trudno powiedzieć, ile po tych IO wyniesie rekord i jak długo nikt nie da rady go poprawić. Justyna Kowalczyk przewróciła się tuż przed zmianą nart i to z pewnością wybiło ją z rytmu, ale miejmy nadzieję, że poukłada się do czasu swojej koronnej konkurencji - biegu na 10 kilometrów. Na podium zabrakło też miejsca, o dziwo, dla Therese Johaug. Była tam za to oprócz Bjørgen jeszcze Heidi Weng i obie płakały rzewnie podczas ceremonii kwiatowej, nie tylko z powodu medali, ale też - być może przede wszystkim - z nadmiaru emocji i pozytywnych, i negatywnych. Dzień wcześniej do norweskiego obozu dotarła informacja o nagłej śmierci brata i sparingpartnera jednej z zawodniczek, Astrid Jacobsen. 

Nieudane urodziny

Suchar na dziś: Ilu Holendrów mieści się na podium w łyżwiarstwie szybkim? Całych trzech! Holendrzy zajęli komplet medalowych miejsc - w czymś muszą te medale zdobywać! - pozbawiając prezentu urodzinowego lokalnego bohatera, Iwana Skobriewa. Inna sprawa, że niedługo wcześniej Skobriew nadziei na złoto pozbawił się sam, przegrywając z kolegą z reprezentacji. Mam nadzieję, że na innych dystansach podium będzie wyglądać ciekawiej. 

Gorzkie żale

Rosjanie płaczą, że od Nagano w 1998 roku nie było sytuacji, by podczas pierwszego dnia Igrzysk gospodarze nie zdobyli ani jednego medalu. Rosjanie, nie płaczcie! Na medale mogliście liczyć w dwóch konkurencjach - w 5000 metrów łyżwiarstwa szybkiego (no gdzież się wcisnąć między tych Holendrów? Niemożliwość!) i w biathlonie (Anton Szypulin przegrał brąz o niespełna sekundę). Będzie tego więcej. Przypomnijmy sobie letnie IO w Londynie. Ile dni Rosja okupowała ostatnie miejsca w tabeli medalowej? A jak już worek się rozwiązał, rozpędzonej rosyjskiej trojki nic nie zatrzymało, nawet brazylijska siatkówka. Pierwsza wielka jak stodoła szansa medalowa już dziś - w drużynowym łyżwiarstwie figurowym, kolejnej nowej konkurencji. 

Król jest tylko jeden

Kto ogląda biathlon męski choćby okazjonalnie, z pewnością przynajmniej raz słyszał, że król jest tylko jeden. W ostatnich latach to zdanie brzmiało raczej jak próba zaklinania smutnej rzeczywistości, w której dobiegający czterdziestki Ole Einar Bjørndalen zwyczajnie przestał się mieścić. W tym sezonie los się nagle odmienił - jedno drugie miejsce, drugie drugie miejsce, przegrana z o wiele młodszym rodakiem o pół sekundy... Dla tych, którzy ogłaszali detronizację OEBa na rzecz dwuwładzy Emila Hegle Svendsena oraz Martina Fourcade'a, mam złą wiadomość - król powrócił. W wielkim stylu. Miał zdobyć dwa medale w sztafetach, by pobić olimpijski rekord rodaka, słynnego biegacza narciarskiego. Ale Król nie chciał czekać i polegać na kolegach z drużyny - rekord wyrównał indywidualnym złotem w sprincie, chociaż spudłował. A nowi Królowie? Nie zmieścili się nawet na podium...

Dzień drugi: czas - start!

A co czeka nas dziś? Narciarstwo alpejskie właśnie trwa i to z kompletnie nieoczekiwanymi rezultatami. O złoto mieli walczyć Svindal i Miller, a teraz już wiadomo, że żaden z nich medalu w zjeździe nie zdobędzie. Na czele - Austriak. Czyżby Austriacy wracali na prawowity tron?
 Oprócz tego pozachwycamy się panczenami, oby mniej holenderskimi, sprawdzimy, czy ktoś przerwie supremację Norwegów w narciarstwie biegowym, potrzymamy kciuki za Stocha i spółkę w konkursie na skoczni normalnej oraz za biathlonistki na przepięknej trasie sprinterskiej, a także westchniemy nad gibkością i zwinnością łyżwiarzy figurowych kończących debiutujące w Soczi zmagania drużynowe.

*za A. Bryc. "Rosja w XXI wieku", s. 133.